Strona domowa > Artykuly > Moje życie z cukrzycą

Moje życie z cukrzycą

Poleć artykuł
Podczas spotkania Natasza stawia na stole opakowanie ciasteczek z czekoladą. „Fajnie, wszystkie dla mnie" pomyślałam.

Niespodzianka: moja rozmówczyni z apetytem spałaszowała połowę… – Dziwisz się? Ludzie czasem tak reagują. Tymczasem przy cukrzycy możesz jeść czy pić wszystko, co chcesz. Wystarczy wiedzieć, jak to robić – rozśmiała się.

Natasza Zyznowska nie wie, jak to jest, żyć bez cukrzycy. Zachorowała, kiedy miała 3 lata. Nie pamięta tego momentu, ale zna całą historię z opowieści mamy: dziewczynka zaczęła dużo spać, dużo pić, stała się apatyczna, z buzi czuć jej było typowy dla cukrzyka zapach acetonu. Na szczęście mama Nataszy, położna, szybko zaczęła podejrzewać, że coś jest nie tak. Choroba została wcześnie wyłapana – w badaniach krwi Nataszki cukier okazał się bardzo wysoki i dziewczynka trafiła do szpitala w odległym od rodzinnego Płocka o ponad 100 km Dziekanowie Leśnym. Mama przyjeżdżała dwa razy w tygodniu. Ale tego Natasza też nie pamięta. Podobnie, jak dołów poinsulinowych, które robiły się jej na rączkach i nóżkach po zastrzykach ze zwierzęcej insuliny, stosowanej do leczenia cukrzycy tych kilkanaście lat temu.

Mała dorosła
– Pierwszy moment, który ja pamiętam? – zastanawia się Natasza. – To było w drugiej klasie podstawówki, wtedy zostałam przestawiona na insulinę ludzką. Wstrzykiwało się ją specjalnym penem, który wyglądał jak długopis, a ja… strasznie się cieszyłam. Pani doktor pokazała mi, jak to działa i dzięki penowi mogłam się nieco usamodzielnić. Nabrać strzykawką 2-3 jednostki insuliny z ampułki, to dla 9-letniego dziecka jednak za trudne, wymaga precyzji. Pen umożliwiał mi wstrzyknięcie odpowiedniej ilości insuliny bez specjalnych przygotowań, bo sam dozował odpowiednią ilość insuliny.

Ale Natasza pamięta strzykawki. Jej mama wypożyczała ze szpitala duże, ciężkie metalowe strzykawki i metalowe igły, obie po każdym zastrzyku trzeba było wygotować. Potem pojawiły się po znajomości sprowadzane z Niemiec „jednorazówki", które i tak służyły na 10 razy…

– Zanim je ściągnęliśmy, moja mama przez cały dzień nie robiła nic innego, tylko gotowała i wyparzała strzykawki i igły, bo ja musiałam mieć iniekcję z insuliny cztery razy dziennie. Wstawała w nocy pięć razy, badała mi cukier i rysowała wykresy, jak to się u mnie rozkłada. To dzięki niej, choć choruję od 25 lat, nie mam żadnych problemów z nerkami, wzrokiem czy wątrobą, typowych dla źle prowadzonej cukrzycy – mówi Natasza.

Zasługą mamy był też fakt, że Nataszka nie wstydziła się robić sobie iniekcji. Dziewczynka wyjmowała więc pena, zadzierała bluzeczkę i wstrzykiwała insulinę w brzuszek. Przy wszystkich. To było tuż przed długą przerwą, więc mogła potem zjeść drugie śniadanie.

– Czułam się bardzo dorośle: mama ma do mnie takie zaufanie, że sama sobie robię zastrzyk – śmieje się. Dzieci mi nie dokuczały, nie było dyskryminacji; nie czułam się ani wyróżniana, ani odrzucana. Pewna mądra pani pedagog wytłumaczyła wszystkim, że mam cukrzycę i że to normalne. Ktoś ma katar, a ja mam cukrzycę, który trwa dłużej niż katar. I tyle – zero sensacji.

Ale choć Natasza mówi o swojej chorobie, jakby to było coś naturalnego, cukrzyca zmusiła ją do szybkiej dorosłości. Jako dziecko wiedziała, że nie wolno jej jeść słodyczy. Dziś, jak zje coś słodkiego, dostrzykuje insulinę. Ale wtedy sama insulina była inna: miała po kilku godzinach od podania tzw. szczyt działania. Dlatego trzeba było precyzyjnie planować czas zastrzyku i czas posiłku; podać określoną ilość i jeść w określonym momencie. Inaczej mogło dojść do niedocukrzenia i – w najgorszym wypadku – śpiączki insulinowej.

Nastoletni bunt

Czy miała dość tego wiecznego kłucia? Przecież z każdym badaniem poziomu cukru i z każdym podaniem insuliny wiązało się ukłucie – w sumie kilkanaście razy dziennie.

– Nie, nie męczyło mnie to – wspomina. – Pamiętam jednak, że na początku podstawówki wstydziłam się swoich opuszków. To tu właśnie się nakłuwa skórę do mierzenia poziomu cukru we krwi. Moje opuszki wyglądały, jakbym miała tam piegi. Wydawało mi się, że wszystkie dzieci to widzą – ale to nie była prawda…

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.