Strona domowa > Artykuly > Przedszkola nie chcą chorego na cukrzycę

Przedszkola nie chcą chorego na cukrzycę

Poleć artykuł

Trzy i półletni Dawid ze Świdwina nie znalazł miejsca w przedszkolu, bo choruje na cukrzycę. Nauczycielki boją się odpowiedzialności, urzędnicy uciekają przed problemem. – Moje dziecko wyrzucono na margines – mówi matka


 

Dawid zachorował, gdy miał siedem miesięcy. Lekarze stwierdzili cukrzycę typu 1., tzw. insulinozależną. Oznacza to, że jego trzustka nie produkuje insuliny. Aby przeżyć, musi przez całą dobę dostarczać ją do organizmu z zewnątrz. Robi to za pomocą pompy insulinowej (wygląda jak komórka), którą cały czas nosi przy sobie.

– Na razie nie wstydzi się swojej choroby. Myśli, że wszyscy mają pompy – mówi Wioletta Orzechowska, mama Dawida.
W tym roku rodzice chłopca uznali, że nadszedł czas posłać go do przedszkola.
– Potrzebuje kontaktu z rówieśnikami – mówi mama Dawida. – Psycholog powiedział nam, że szkoda, by siedział w domu.
Państwo Orzechowscy złożyli podania do dwóch świdwińskich przedszkoli. Z obu zostali odesłani z kwitkiem. Oficjalny powód: brak miejsc (choć oboje pracują). Nieoficjalny: cukrzyca.
Szukając wyjścia z sytuacji zaproponowali, że nauczą chętną nauczycielkę obsługiwać pompę. Do jej zadań należałoby zmierzenie poziomu cukru (za pomocą glukometru) i podanie odpowiedniej dawki insuliny (w zależności od posiłku).
– Prowadzimy zeszyt, w którym zapisane są wszystkie dawki insuliny. Jedzenie w przedszkolach jest ważone, więc nie widzę problemu z liczeniem – mówi pani Wioletta. – Ja zawsze jestem pod telefonem. Wystarczyłoby nawet, by nauczycielka zbadała cukier, a ja podałabym jej dawkę. Musiałaby tylko zaprogramować dawkę i uruchomić pompę.
Wszystkie nauczycielki odmówiły.
– To branie na siebie dodatkowej pracy. Jesteśmy już mamami i tatami. Mamy być jeszcze pielęgniarkami? – odpowiada Jolanta Helwig, dyrektorka przedszkola im. Kubusia Puchatka przy ul. Drawskiej. – Proszę nas zrozumieć. Żadna nauczycielka nie weźmie na siebie odpowiedzialności za zdrowie tego chłopca. Mamy dużo dzieci w grupach i nie możemy otoczyć szczególną uwagą jednego dziecka. Poza tym to problem ogólnopolski. Dlaczego mamy rozwiązywać go w małym miasteczku?


– Dla mnie to dyskryminacja. Dawidek powinien chodzić do przedszkola. Potrzebna jest tylko dobra wola – mówi Ewa Pańkowska z Poradni Diabetologicznej w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Warszawie, która leczy Dawida. – Istnieje ryzyko, że Dawidek może stracić przytomność, ale w takiej sytuacji nauczycielka wzywa pogotowie. Tak samo, gdy dziecko rozbije sobie głowę. Nauczycielki musiałyby zwracać na niego większą uwagę. Niektórzy rodzice rozwiązują to w ten sposób, że podpisują z nimi umowę o zakresie ich odpowiedzialności.
Zdesperowani rodzice o pomoc zwrócili się do burmistrza i radnych. Wysłali kilka pism. We wtorek pani Wioletta spotkała się z przewodniczącym rady miasta Romanem Artyńskim i Bogdanem Wachowiakiem – kierownikiem wydziału oświaty.
– Usłyszałam, że nie ma żadnych przepisów nakazujących przyjęcie syna. Mówili, że obowiązek wychowania należy do rodziców. Wróciłam do domu i popłakałam się – mówi pani Wioletta. – Czujemy się, jakby nasze dziecko wyrzucono na margines.
W marcu 2009 r. MEN przesłało do wszystkich placówek pismo, w którym wyjaśnia, że dzieci chore na padaczkę, cukrzycę, hemofilię i astmę mają takie samo prawo do kształcenia jak dzieci zdrowe. Aby dziecko przewlekle chore mogło chodzić do przedszkola, wystarczy, że rodzice uzyskają zgodę od lekarza rodzinnego. Taką zgodę państwo Orzechowscy mają.
– Nie mogę zmusić nauczycielek, by podawały insulinę – broni się burmistrz Jan Owsiak. Ale deklaruje: – Mogę zapewnić, że do września problem zostanie rozwiązany. Myślimy o zatrudnieniu w przedszkolu pielęgniarki.

Źródło: Gazeta Wyborcza Szczecin/Mikołaj Radomski

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.